Niestety, bowiem takie podejście do tematu sprawia, iż po pewnym musicalu (tak, wiecie, o czym mowa...) światło dzienne ujrzała przepiękna, monumentalna, patriotyczna laurka szesnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych, na którą spadła lawina nominacji oscarowych. Na pewno jednak nie spadła lawina dobrych ocen postronnych widzów.
W najnowszym dziele Stevena Spielberga wszystko, dosłownie wszystko nastawione jest po Oscary. Scenografia, muzyka, scenariusz wypełniony taką dozą patosu, iż momentami trudno wytrzymać na seansie oraz polityki, przez którą film zwalnia, niczym polskie PKP... Dlaczego więc, skoro wszystko jest na NIE, z "Lincolna" nie zrezygnowałem?
Odpowiedzią jest Daniel Day-Lewis. Jak powiadają, 'on nie zagrał Lincolna. On nim był'. Przez calutki film. Są role, które definiują aktorów, sprawiają, iż myślisz nazwisko, a natychmiast w głowie masz konkretne dzieło i tak też z pewnością będzie z Danielem. Wielu wiedziało, że to aktor bardzo dobry, chwilami wybitny, ale to, jak zmiótł wszystkich w produkcji Spielberga - chapeau bas! Już teraz można powiedzieć, że Oscar jest jego. Innej opcji nie ma.
Mamy więc film, który dla człowieka nie interesującego się polityką będzie nużący i przydługi, ale z pewnością zgarnie sporo statuetek. Czy takich dzieł potrzeba we współczesnym kinie? Jeśli będą nam dostarczać takich kreacji jak popełniona przez Day-Lewisa kreacje Lincolna - tak!
Warto również zwrócić uwagę na plejadę gwiazd na drugim planie, gdzie mamy do czynienia z pokaźną grupą utalentowanych aktorów, idealnie dobranych do swoich postaci. Dwa plusy, w dodatku obsadowe, to chyba troszkę za mało, aby być zadowolonym z seansu, ale magia Daniela jest chyba zbyt wielka, bowiem zachwycony nie jestem, ale zadowolony na pewno.
Premiera:
- Polska (1 lutego 2013)
- Świat (8 października 2012)
Ocena:
Byłoby źle, gdyby nie Daniel, a tak mamy siódemeczkę.
Zwiastunik:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz