Jednak już po chwili, kiedy akcja niespiesznie posuwała się do przodu, zdałem sobie sprawę, jak blisko, popełnienia jednego z największych błędów w mojej przygodzie z kinematografią byłem. So close. A wszystkiemu winni polscy dystrybutorzy, którzy arcydzieło spod ręki Wesa Andersona nazwali w tak beznadziejny sposób, zamiast zostać przy oryginalnym "Moonrise Kingdom".
Po seansie angielska nazwa nabiera znaczenia, co więcej, tytuł filmu jest tak naprawdę bardzo ważnym miejscem w opowiadanej przez Andersona historii. Cóż, widać niewiele trzeba, aby spieprzyć komuś liczbę obejrzeń w naszym kraju. Przechodząca do samego filmu - po wychwalanym na całym świecie "Fantastycznym Panie Lisie", Wes dokonał niemożliwego - podbił i tak ustawioną niesamowicie wysoko poprzeczkę.
Jego dzieło to istny majstersztyk, udanie balansujący na pograniczu kiczu i abstrakcji, momentami śmieszący, żeby za chwilę złapać za serce, podsyłając trafne wypunktowanie ludzkich ułomności.
Mamy więc zdolnego reżysera i przemyślany, choć niebanalny scenariusz, a do tego wszystkiego doborową obsadę, tym razem w nietypowych dla siebie rolach. Dwójce młodych aktorów partnerują na drugim planie Bruce Willis, Edward Norton, Bill Murray oraz Tilda Swindon, jednak to debiutanci są najmocniejszym punktem, tego jakże nieprzewidywalnego filmu.
Premiera:
- Polska (30 listopada 2012)
- Świat (16 maja 2012)
Ocena:
Zwiastunik:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz